Dwa posty temu poruszałem sprawę beznadziejnych singli promocyjnych Britney Spears z jej najnowszego, dziewiątego już wydawnictwa — Glory. Przez nie mój zapał do przesłuchania całego albumu gdy tylko wyszedł, był wręcz zerowy, a moje oczekiwania wobec niego były co najmniej niskie. Ot, spodziewałem się po prostu najgorszego krążka tego roku i bardzo negatywnej recenzji z mojej strony.Po przesłuchaniu muszę zadać jednak jedno pytanie. Droga Britney, czemu jako promocję wydałaś sam chłam, mając na płycie perełki? Czy naprawdę jest to obiecany początek nowej ery, a księżniczka wraca do nas w chwale?

Nowa propozycja wydawnicza Spears składa się w podstawowej wersji z dwunastu utworów. W wersji deluxe natomiast, bo w tej edycji polecam ją przesłuchać, z siedemnastu. Poza omawianymi przeze mnie wcześniej Make Me… i Private Show, które najbardziej odstają od całości, oraz Clumsy/Do You Wanna Come Over, znajdziemy tu masę dobrego materiału, który o wiele lepiej wypromowałby krążek przed jego wydaniem. To dzięki niemu odsłuchałem go już z pięć razy, zmieniając o nim swoje zdanie diametralnie i wszystko wskazuje na to, że będę do niego wracał o wiele częściej.

britney-glory
Okładka albumu

Album otwiera słaby Invitation, który może i wprowadza słuchacza w nastrój krążka, ale jako ”stand-alone” jest na poziomie wcześniej opisywanych przeze mnie singli. Dlatego też w mojej głowie dzielę nową płytę Britney na dwie części:

  1. Gorszą z pierwszymi trzema utworami: Invitation, Make Me… i Private Show.
  2. Całą resztę.

I nie oznacza to, że dalsza część nie ma swoich skaz. Man on the Moon, pomimo mojego uwielbienia, cierpi na drobne przesłodzenie, a Just Luv Me w trakcie pisania tego tekstu, nie mogę sobie nawet przypomnieć. Jednak im dalej, tym lepiej. Nieprzesadnie seksowny Slumber Party, w którym to artystka po raz pierwszy w całej swojej karierze ośmieliła się użyć słowa „fuck”, czy Love Me Down, który refrenem przypomina mi Cool Me Down Margaret. Hard To Forget Ya ma największy potencjał, by zawładnąć najbliższymi imprezami, a Just Like Me kupiło mnie swoim gitarowym początkiem, klimatami country i samym wokalem Britney, o którym wspomnę później. Wydanie podstawowe kończy, brzmiący zupełnie inaczej niż cała reszta, What You Need, i tytuł ten ma stu procentową rację. Jest to dokładnie to, czego potrzebowałem.

Lecz to dopiero początek podróży po Glory. Pięć dodatkowych utworów z wersji deluxe w niczym nie ustępuje swoim poprzednikom. Better, Change Your Mind (No Seas Cortes), Liar i If I’m Dancing zasługują na uwagę, ale to Coupure Electrique polecam z tego grona najbardziej. Zaśpiewany w całości po francusku kawałek przy pierwszym odsłuchiwaniu sprawił, że miałem gęsią skórkę.

Glory w porównaniu do wcześniejszych albumów Spears jest bardziej dojrzałe. Wokal artystki, który wiadomo… został poprawiony auto-tunem i to dosyć znacząco, brzmi tu wyjątkowo dobrze, w szczególności w What You Need i Just Like Me. Jest to zasługa porzucenia dziecięcej maniery i poleganiu przez wokalistkę na jej prawdziwej barwie głosu, która może i jest podniszczona, ale czego nie naprawi korekta, prawda? Kto wie, może doczekamy się dzięki temu czasów, w których Britney, w przerwie między kolejną taneczną rutyną, zaśpiewa coś na żywo. To wszystko połączone z sobą lekkimi, spokojnymi melodiami, daje nam jedno z przyjemniejszych wydań spod gatunku pop na tę chwilę.

Britney Spears
Britney Spears na Billboard Music Awards 2016

Pozostaje nam pytanie: czy w obecnym świecie muzyki jest nadal miejsce dla księżniczki popu, a jej nowe wydawnictwo to początek nowej ery? Jeżeli Spears porzuci niewypały: Make Me, Invitation i Private Show, a skupi się bardziej na tworzeniu czegoś w stylu reszty płyty, to może być to ostatni „comeback album” i powrót już na stałe. Czego jej życzę, bo Glory to pozytywne zaskoczenie i jedna z lepszych pozycji wydanych w tym roku.

Najlepsze kawałki: What You Need, Just Like Me, Slumber Party, Coupure Electrique
Najgorsze: Invitation, Make Me…, Private Show
Propozycje na single: What You Need, Love Me Down, Hard To Forget Ya

16 uwag do wpisu “Britney Spears – „Glory” —najgorszy album roku 2016?

  1. Problem jest taki, że jej się już nie chce promować jakiegokolwiek albumu, robi to, bo musi. To wygoda. Tak samo jak Vegas

    Polubienie

    1. I tak jest o wiele lepiej, niż było. Britney otrząsnęła się po licznych problemach, jakie miała w życiu. Idąc na jej koncert, można spodziewać się dobrego show, pomijając tu nawet ciągle używany lipsync. Czy Britney zacznie jakoś promować „Glory”? Kilka występów na festiwalach/nagrodach już zaliczyła. Wystarczyłoby, by wybrała dobre single, nagrała do nich dobre(!) teledyski i mogłoby coś jeszcze tutaj ruszyć. Na ten moment „Glory” znajduję się gdzieś na samym końcu wszelakich rankingów, o ile jeszcze tam jest. A szkoda.

      Polubienie

      1. Niedługo pewnie wyjdzie Slumber Party, to jeszcze coś może się zadzieje. Choć nie wiem, po co jej tam Tinashe :/

        Polubienie

          1. Nawet lepiej niż dobrze. Może „Slumber…” jeszcze uratuje „Glory” 😀

            Polubienie

      2. Można można spodziewać się dobrego show. Tylko, że te show nie będzie jakieś wyjątkowe. Po prostu można spodziewać się dużego poziomiu, ale raczej niczego niesamowitego.

        Polubienie

  2. W szkole podstawowej uwielbiałam Britney, pózniej myslalam, że już nigdy nie nagra czegoś dobrego, ale proszę, wynika, że się pozbierała bardzo dobrze😊 Nie jestem na bieżąco muszę posłuchać tego albumu

    Polubienie

  3. Ja kojarzę tylko starsze utwory, które powstawały, jak byłam dzieckiem. Nie mniej jednak promocja jest ważna i to od niej najwięcej zależy, czy ktoś posłucha reszty, czy nie.
    Pozdrawiam

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.