W poprzednim echu przeszłości zapoznałem Was z albumem ponadczasowym i doskonałym w swojej prostocie. Nie każdy może jednak liczyć na masę nagród, udaną karierę i… no cóż, dobre piosenki. Tak właśnie jest w przypadku Davida Geddesa i jednej z najgorszych piosenek, jakie w życiu słyszałem. Ale do rzeczy.

Na próżno szukać jakichkolwiek informacji biograficznych na temat bohatera dzisiejszego wpisu. Wygląda to tak, jakby po wydaniu dwóch piosenek, które okazały się chłamem, zapadł się pod ziemię. Jedyne, co możemy o Geddesie wyczytać, to bardzo krótka notka na Wikipedii, mówiąca nam o tym, kiedy się urodził i o tym, że chciał zostać prawnikiem, ale rzucił studia, by ponownie ruszyć w pogoni za karierą. Wielkim powrotem i wybiciem się do mainstreamu, miał być utwór Run, Joey, Run, ale i tym razem coś nie wyszło.

run-joey-run-single
Okładka singla

Wydany w lipcu 1975 roku Run, Joey, Run nie stał się przebojem jak wydane w tym samym roku Fame Bowiego, czy nawet I’m Not In Love 10cc i są ku temu powody. Piosenka miała być opowiedzianą historią. Ta sama w sobie jest prosta  i można ją streścić w trzech zdaniach: Dziewczyna ostrzega Joey’ego by nie przyjeżdżał do jej domu, bo jej ojciec chce go zabić za to, że będzie miała z nim dziecko. Pomimo ostrzeżeń, Joey od razu się u niej pojawia. Ojciec wybiega na niego z bronią, przypadkiem zabijając swoją córkę. Jest to jeden z wielu przykładów podgatunku ballady — piosenki nastoletniej tragedii, którego rozkwit datuje się na przełom lat 50. i 60. poprzedniego stulecia. W czasach powstawania Run, Joey, Run był to już zapomniany motyw, który przeminął jak każdy inny.

geddes
Dawid Geddes

I o ile nie mogę się przyczepić do samego tekstu, o tyle jego wykonanie… to już inna kwestia. Występujący trzykrotnie refren, wykonywany przez anonimową dziewczynę brzmi źle… i to bardzo. Szczególnie pod koniec, w momencie „we’re gonna get ma-rried”. Jej dziecięcy głos nie współgra zbyt dobrze z koncepcją utworu, tym bardziej, że brzmi ona jak mały chłopczyk. Partie Geddesa są zaśpiewane poprawnie. Nie jest to jakaś rewelacja, ale nie przeszkadzają one w odbiorze całości.

Na plus muszę zaliczyć melodię, która jest jedyną dobrą rzeczą w całym tym singlu. Pomijając chór anielski z początku, złożona jest z kilku, ciągle wymieniających się instrumentów, które starają się zbudować jakikolwiek nastrój dla opowiadanej historii.

Po wydaniu Run, Joey, Run, Geddes próbował podbić świat drugim utworem. The Last Game of the Season (A Blind Man in the Bleachers) nie zdobył uznania krytyków i słuch po wokaliście zaginął. Porównując go jednak z poprzednim wydaniem, wypada lepiej . Nadal jest to próba opowiedzenia historii, tym razem sportowca i jego niewidomego ojca, ale po przesłuchaniu wyczuwam w tym więcej pasji i żałuję, że nie ma nigdzie nagrań z występów Geddesa na żywo, których najprawdopodobniej i tak mogło nie być.

Czy Geddes zasłużył na więcej? Nie wydaje mi się. Jakby na to nie patrzeć, obydwa utwory są nagrane na jedno kopyto. Może gdyby były o nagrane wcześniej, jeszcze w latach 60., znalazłyby one swoją niszę. Czy Run, Joey, Run to najgorszy utwór jakie w życiu słyszałem? Najgorszy to może zbyt mocne słowo, bo w całym przemyśle muzycznym znalazłbym o wiele gorsze rzeczy . Jeden z wielu… to na pewno.

4 uwagi do wpisu “Zabójstwo na muzyce? — Echo przeszłości — Run, Joey, Run ~ David Geddes

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.